Strefa Uzdolnionych - Hanna Ochyra
Strefa Uzdolnionych to miejsce, gdzie króluje talent. W Gminie Bolesławiec owych talentów nie brakuje. Zdolności mieszkańców naszej gminy są przeróżnej maści, co tylko dodatkowo cieszy. Strefa Uzdolnionych to miejsce prezentujące ludzi z pasją i zamiłowaniem, którzy w trudach codzienności znajdują czas na pracę twórczą. Ten właśnie czas znalazła Pani Hanna Ochyra- bohaterka dzisiejszej Strefy Uzdolnionych. Pani Hanna rzeźbi w glinie tworząc przeróżne misy, wazony, mozaiki, również twarze i popiersia. Jej prace z reguły są w dużym formacie, zaskakują swoją strukturą i kształtem. Przebija przez nie wrażliwość i kreatywność artystyczna.
- Katarzyna Rzepka – Dzień Dobry Pani Hanno, zacznijmy od początku. Skąd u Pani takie zamiłowanie do gliny?
- Hanna Ochyra – Dzień Dobry. Jak to się zaczęło? Według mnie banalnie . Jakiś czas temu przeglądając gazetę wpadła mi w oko oferta BOK MCC, dokładniej oferta pracowni ceramiczno-rzeźbiarskiej. W tym czasie szukałam jakiś zajęć dodatkowych, które mogłyby być formą terapii dla mojego syna. Znaleziona oferta była kierowana do grup mieszanych, czyli rodziców z dziećmi. Dla mnie to było idealne. I tak zabrałam syna na te zajęcia. Paweł jest niepełnosprawnym chłopcem (już teraz mężczyzną ) z Zespołem Downa.
- K.Rz. – Który to był rok?
- H. O. – O ile dobrze pamiętam to był 2011 rok.
- K.Rz. – Poszliście z synem na zajęcia i już tak zostało do dzisiaj?
- H.O. – No nie do końca. Byłam pewna że to będą wymarzone zajęcia dla mojego syna. Glina to świetna stymulacja dłoni, pobudza wiele receptorów, ale nie dla mojego dziecka. Nie wytrzymał nawet 20 minut, nie wziął gliny do ręki, żeby cokolwiek z niej ulepić. Tak więc poszliśmy do domu.
- K. Rz. – Czy dobrze rozumiem, że dla syna zajęcia okazały się wielka klapą a dla mamy odkryciem?
- H. O – Tak. Mojego syna nie urzekła glina, a ja ją pokochałam. Bardzo mi się spodobało lepienie z gliny. Udało mi się tak zorganizować, żeby znaleźć czas na udział w zajęciach. I tak zaczęła się moja przygoda z gliną
- K. Rz. – Pamięta Pani swoja pierwszą pracę?
- H. O. – Tak, pamiętam moje pierwsze naczynie. To, że instruktora zajęć nie znałam to nic, ja kompletnie nie znałam gliny. Nie znałam jej struktury, nie wiedziałam jak obrabiać glinę. Wzięłam kawałek tej gliny do ręki i tak ją lepiłam, i lepiłam, przekładałam bez celu. Im dłużej tak robiłam tym gorzej bo glina wysychała, kruszyła się i była mniej plastyczna. W końcu podeszła do mnie moja pierwsza instruktorka, Pani Edyta Orlińska i powiedziała: No weź już zacznij coś robić z tej gliny! Wyszło z tego takie śmieszne naczynie – wazonik, który po odstawieniu do suszenia spadł z regału. Znalazł się po jakimś czasie za regałem zdeformowany. Tak powstało moje pierwsze naczynie.
- K. Rz. – Rozglądam się po Pani pracach i zaskakuje mnie ich różnorodność form. Wydaje mi się, że preferuje Pani duże bryły?
- H. O. – W pracowni Pani Edyty Orlińskiej z racji tego, że była to grupa mieszana rodziców z dziećmi, robiłam głównie małe formy. Naprzeciw tej pracowni funkcjonowała druga - Autorska Pracownia Ceramiczno-Rzeźbiarska Mateusza Grobelnego. Tam właśnie wszystkie formy były duże, nawet bardzo duże Zafascynowało mnie to ogromnie więc poszłam zapytać czy mogę się przenieść. Musiałam oczywiście okazać się już jakąkolwiek wiedzą o glinie. Mateusz Grobelny zapytał, czy potrafię co nieco z tej gliny już robić, czy umiem lepić z wałeczków. Odpowiedziałam, że co nieco potrafię. I tak przeniosłam się do jego pracowni. Tam właśnie zaczęły powstawać moje duże formy tworzone różnymi technikami .Mateusz Grobelny to bardzo zdolny artysta ceramik. To On zarażał nas swoją pasją. Dużą przyjemnością było uczyć się od niego i obserwować go przy pracy.
- K. Rz. – Co oznacza „lepić z wałeczków”?
- H. O. – Można lepić ręcznie lub odpowiednimi do tego narzędziami. Chodzi o to, że z gliny formuje się takie cienkie wałeczki, tak jak robi się kopytka. I tak nakłada się wałeczek na wałeczek i od strony wewnętrznej zaciera glinę. Lepienie z wałeczków to podstawowa metoda lepienia, nadawania kształtu naczyniu czy jakiejkolwiek innej formie.
- K. Rz. – Skąd taka różnorodność Pani prac?
- H. O. – To jest tak, że ja się cały czas uczyłam. Jak przeszłam do pracowni Mateusza Grobelnego to zaczęłam odkrywać. On sam przekazywał nam bardzo dużo wiedzy na temat gliny. Moje anioły na przykład są z szamotu.
- K. Rz. – Wspomniała Pani o aniołach, jest ich kilka. Wydają się być dla Pani wyjątkową pracą. Proszę coś o nich opowiedzieć.
- H. O. – Jedną z pierwszych moich prac, oprócz wspomnianego wazonika był mały anioł. Do dziś stoi w piwnicy, jest szkaradny, bynajmniej jeśli chodzi o wyraz twarzy. Cała reszta to jeszcze do przyjęcia. Dla mnie anioł jest synonimem dobroci, lekkości i opieki. Generalnie kojarzy się pozytywnie, zresztą tak samo postrzegam motyla. I jakoś tak zawsze ten motyw z tyłu głowy gdzieś jest i wplatam go w swoje prace. Kiedyś na moim kominku wisiały zrobione przeze mnie skrzydła anielskie. Żartowałam, że to moje skrzydła, odwieszone tylko na chwilę. Mateusz Grobelny zawsze rzucał nam wyzwania w pracowni. Kiedyś po corocznym plenerze ceramicznym zostało mnóstwo materiału, to były takie rury szamotowe podarowane przez zakłady ceramiczne do wykorzystania przez plenerowiczów. Każdy z nas miał sobie wziąć taką rurę i zrobić z niej coś. Pierwsze co mi przyszło do głowy to to, żeby rozedrzeć tą rurę i zrobić z niej skrzydła. I tak powstał anioł, może jest trochę prymitywny ale stanowi moją dumę. Ma piękne skrzydła, bardziej przypominające skrzydła motyla czy ćmy.
- K. Rz. – I tak rozpoczęła się saga aniołów wśród Pani prac?
- H. O. – Można tak powiedzieć, chociaż minęło trochę czasu od tego momentu zanim anioły wróciły pod moje ręce. W międzyczasie fascynowałam się różnego rodzaju mozaikami, naczyniami i wazonami. Pojawiły się też donice. No i musiałam się nauczyć rzeźbić twarze, popiersia. Na razie z aniołów to umiałam zrobić skrzydła.
- K. Rz. – A jak to się stało, że zaczęła Pani rzeźbić ludzkie twarze?
- H. O. – Przyszedł taki moment, że Mateusz Grobelny zadał nam takie zadanie na cały rok, gdzie motywem przewodnim były szachy. Każdy miał wylosować swoja figurę, z których każda była inspirowana czymś, na przykład zwierzęciem lub rośliną. Mnie w udziale przypadła biała figura damy inspirowana lwem. Ja oczywiście poszłam w duży format. Zdecydowałam, że zrobię figurę szachową, która będzie tylko górną częścią postaci. Z jednej strony głowa lwa przechodząca poprzez grzywę w kobietę. Nigdy nie rzeźbiłam ludzkiej twarzy, okazało się to bardzo trudne dla mnie. Największym problemem dla mnie stały się usta. Zaczęłam studiować anatomię i układ ludzkich mięśni. To mi pomogło zrozumieć jak ułożone są mięśnie wokół ust, w ten sposób uzyskałam głębię w rzeźbie. Jak skończyłam pierwszą twarz już wiedziałam, co zrobiłam źle, więc czym prędzej wzięłam się za drugą, tym razem męską twarz.
- K. Rz. – W ten sposób napędza Pani siebie samą?
- H. O. – Tak. Z jednej strony bardzo się bałam takiej porażki, że wezmę się za tą twarz i mi nie wyjdzie, że się zniechęcę. Z drugiej strony pomyślałam, że jak nie wyjdzie to i tak będę dalej lepić donice, mozaikę czy inne naczynia, które po prostu mi wychodzą. Tworzenie ludzkiej twarzy zabiera mnóstwo czasu. Donice robi się szybko i na efekt własnej pracy nie trzeba długo czekać. Przy twarzy jest dużo ”zabawy”. Wypracowanie wielkości oczu, ich głębokości, te wszystkie proporcje, które trzeba zachować. Przy męskiej twarzy szło mi już dużo lepiej, co jest po prostu efektem zdobytego doświadczenia. To była zdecydowanie łatwiejsza praca.
- K. Rz. – Dobrze myślę, że jak już Pani opanowała technikę tworzenia twarzy ludzkiej, to przyszedł czas na krok dalej?
- H. O. – Jak już zrobiłam te „dwa łby”, jak ja to mówię, to zaczęło mnie kręcić, że może zrobię resztę ciała ludzkiego. Zaczęłam myśleć coraz częściej o tym, ażeby wyrzeźbić tors. A dlaczego kobieta a nie mężczyzna? Łatwiej mi było wyrzeźbić kobietę z prostej przyczyny – sama nią jestem. Zrobiłam sobie gipsową formę, żeby móc powielać, albo na bazie tego torsu modyfikować inne wytwory moich rąk.
- K. Rz. – Wydaje mi się, że od tego momentu właśnie powstają Pani anioły. Czy mam rację?
- H. O. – Tak, właśnie w ten sposób dobrnęłam do tworzenia aniołów. Ten tors był mi potrzebny, by zaczęły powstawać moje anioły. I jak już powstał pierwszy, to zaraz następny i następny. Uwielbiam tworzyć anioły. Z szarej, brzydkiej i ciężkiej gliny powstają piękne, lekkie anioły. Tego piękna nie widać na początku, ono powstaje z czasem, tak jakby budziło się do życia. To tak jak z motylem, z wstrętnej poczwarki w piękny okaz. Moim marzeniem jest zrobienie anioła ze szklanymi skrzydłami.
- K. Rz. – Zanim one powstały nauczyła się Pani mnóstwa rzeczy, to fascynujące.
- H. O. – No właśnie tak było. Przy tych dużych formach pracy to już jest ciężar, inny sposób suszenia. Najtrudniejsza sfera pracy z gliną dla mnie samej to właśnie jej suszenie, które, gdy jest niewłaściwe może powodować deformację gliny i jej pęknięcia.
- K. Rz. – No tak, przecież do momentu suszenia gliny ogrom pracy już został wykonany.
- H. O. – Tak, jak mówiłam wcześniej. Przez takie banalne błędy czy zapomnienia cała praca może pójść na marne.
- K. Rz. – Fascynujące w Pani pracy jest to, że jest ona tak bardzo nieprzewidywalna, tak kreatywna. Z naszej rozmowy wynika, że musi Pani ściśle trzymać się pewnych technicznych wytycznych. Pani wyobraźnia jest nieograniczona przy jednoczesnym technicznym procesie tworzenia. Czy jest taka Pani praca, która stanowi tą ulubioną?
- H. O. – Wszystkie prace sprawiały mi ogromną przyjemność. Uwielbiam trzymać glinę w dłoniach, to już jest dla mnie cudowne. Bez względu na to, co z danej pracy powstanie. Czy to będzie banalna patera, czy wazonik trochę może kiczowaty. Sam fakt, że mam kontakt z gliną się dla mnie liczy. Nie ważne jest to, że ręce potem są szorstkie, paznokcie w opłakanym stanie. Ale sprawia mi to ogromną frajdę. Ja się nie czuję artystką. Myślę, że każdy potrafiłby lepić z gliny, jeśli tylko poznałby jej tajniki. Precyzji wykonania można się wyuczyć – tak samo zresztą jak całej techniki tworzenia.
- K. Rz. – Zgodzę się z Panią, że wszystkiego można się nauczyć. Wydaje mi się, że jednak chodzi o tą wartość dodaną, którą właśnie w Pani pracach widać. Widać tą wrażliwość i zmysł artystyczny, choćby nie wiem jak Pani temu zaprzeczała. A co z tym ulubionym dziełem?
- H. O. – Bardzo lubię gitarę i saksofon. Ogólnie te moje mozaiki. To była bardzo żmudna praca, żeby dopracować wszystkie elementy. Musiałam to wszystko dopracować i odpowiednio szkliwić. Bo można zrobić bardzo fajną rzecz z gliny i kompletnie ją zepsuć przez nieodpowiednie szkliwienie. Niestety ja jestem taką osobą, która ma tendencję do przekombinowania – w przypadku gitary i saksofonu nie mogło mieć miejsca takie przekombinowanie. Często jest tak, że w głowie rodzi mi się jakiś pomysł na pracę, a w ostatecznym rachunku wychodzą z tego trzy rzeźby. Zawsze wszystkiego za dużo na raz.
- K. Rz. – Widać u Pani tą ekspresję. Mnie osobiście ona się bardzo podoba.
- H. O. – Ja jestem bardzo onieśmielona, gdy mówi się o mnie jak o artystce. Jedna z ważnych dla mnie osób, w kontekście pracy twórczej, powiedziała, że artystę nie tworzy dyplom ukończenia szkoły artystycznej. To były dla mnie miłe słowa, bo stanowiły jakieś uznanie mojej pracy, jednak tak jak mówiłam wcześniej, nie czuję się artystką. Chociaż bardzo mnie cieszy przebywanie z ludźmi kultury, uwielbiam wystawy i wernisaże. Czuję się tam jak ryba w wodzie. To taka odskocznia od „szarej” codzienności.
- K. Rz. – Wspomniała Pani o wernisażach i wystawach. Czy miała już Pani okazję prezentowania własnej wystawy?
- H. O. – Nie miałam takiej indywidualnej wystawy. Z tych ważnych, w których uczestniczyłam to wystawa „Twórczość kobiet” z okazji 8 marca w roku 2018. Odważyłam się pokazać siebie i swoją twórczość, choć obawy były ogromne.
- K. Rz. – Mam nadzieję, że doczeka się Pani indywidualnej wystawy. Niezaprzeczalnie na to Pani zasługuje. Proszę mi jeszcze powiedzieć, kiedy przychodzą Pani pomysły do głowy, jak to jest z tą weną u Pani?
- H. O. – Nie ma reguły. Nigdy nie wiem kiedy i co mnie dopadnie. Jaka wizja tym razem. Często w trakcie doszkalania się , obserwowania innych prac w głowie zaczyna rodzić się myśl, że może by coś takiego zrobić. Ja nie mam tak zwanej swojej filozofii. Nie przekazuję w swoich pracach określonej treści. Bazuję na emocjach, które w danej chwili są we mnie i to przekazuję w pracy. Sztuka nie dla każdego musi być piękna, ma za zadanie przekazać emocje.
- K. Rz. – Rozmowa z Panią to czysta przyjemność. Dziękuję za ten szczery dialog i życzę wielu sukcesów, zarówno w życiu osobistym jak i tym artystycznym.
- H. O. – Dziękuję za rozmowę.